poniedziałek, 31 stycznia 2011

Daaawno Temu...



Kiedyś, na końcu drogi przez Bieszczady, zatrzymaliśmy samochód, weszliśmy w las, by po kilku minutach wyjść na łąkę, gdzie roztaczał się wspaniały widok. Zaczęliśmy snuć plany budowy domu w tym pięknym wymarzonym zakątku, gdy nagle, od strony lasu, na wzniesieniu, zauważyliśmy wychodzące z kniei stado dzikich koni bieszczadzkich – to były Hucuły. Brudne, zaniedbane (bo niby kto je miał szczotkować ?). Zaczęliśmy się skradać w ich stronę, położyłem się przy strumieniu, który niemrawo sączył się z ziemi. Konie otoczyły mnie, wąchały, parę razy nieśmiało trąciły kopytem. Było ich kilkanaście sztuk, w tym źrebaki. Oto jeden z owoców tego niesamowitego spotkania…

Sroka Sroken Sroczka

Pewnego pochmurnego słonecznego poranka wieczoru
na parapecie parapetowym za oknem tuż sroka przysiadla usiadla
otworzyla dziób swój długi cętkowany giętki
i powiedziała zakrakała zaśpiewała zamruczała.
Nie słyszałem co mówiła szeptała językiem swym rozdwojonym
wiercąc powietrze gęste od szarości,
ale z wyrazu jej oka czarnego jednego i drugiego i trzeciego wyczytałem usłyszałem
że śmierć i zmartwychwstanie i rozkosz i cierpienie mi przepowiada.
Do tej pory,
a uplynelo czasu duzo i malo ogromnie
nie wiem czy aniolem byla czy demonem,
jednym czy drugim czy trzecim,
z ktorego kregu piekiel czy z bram niebieskich przybyla,
zjawila sie tak powoli i nagle…
Po czym odfrunela, odzeszla, odleciala uciekla
zostawiajac mnie z ziarnem chaosu ktore upuscila wyplula zwrocila z załądka swego ptasiego.
Zjadlem je.